Chronicles of Faranna

FAQ Użytkownicy Grupy Galerie Rejestracja Zaloguj
Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości Szukaj

"Opowieść dla Króla"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Chronicles of Faranna Strona Główna -> Różne
Autor Wiadomość
Etherion
Poszukiwacz Przygód



Dołączył: 17 Gru 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 20:04, 28 Mar 2012    Temat postu: "Opowieść dla Króla"

Prolog

-Jesteś gotowy? Zapytała nie ujawniając mu się na oczy. Etherion zdążył się przyzwyczaić że ma swoje kaprysy i że czasem nie musi mu się pokazywać w cielesnej formie. Swymi zmysłami czuł jednak że jest blisko niego.
-Tak, pani. Powiedział chodź nie do końca mówił prawdę. Zupełnie nie wiedział czego ona chce od niego.
-Nie bój się. Szukasz wiedzy. Słyszę twe myśli, ale wiem też że to twoja krew. To krew twych przodków pcha ciebie, twoich braci i siostry na Archipelag. Czułeś coś dziwnego gdy po raz pierwszy postawiłeś nogę na tej ziemi prawda? To dziwne uczucie jakbyś wrócił do domu po długiej wyprawie? Intuicja niektórych ludzi zawsze mnie zadziwiała. Człowieku, witaj w domu.
Etherion nie zdążył odpowiedzieć bo zupełnie jakby stracił przytomność i zasnął a po chwili się obudził.

Znajdował się w ciemnym miejscu, pierwsze co go uderzyło to zapach. Zapach podziemi których przez setki lat nie zmącił oddech żywej istoty.
-Vythand. Osobisty skarbiec mojego pana. Chcę ci coś pokazać, a właściwie umożliwić ci zobaczenie. To twoja nagroda. Idź naprzód i podziwiaj cienie przeszłości. Kończąc mówić zapaliła lampy w pomieszczeniu, nie było wątpliwości, znajdowali się pod ziemią, głęboko pod ziemią.
Nie odpowiedział, szedł naprzód. Nigdy nie widział takiej architektury i takich konstrukcji. Pomieszczenie było podłużne zwieńczone stromym łukiem a było tak wielkie, że pomieściłby się największy smok. Może właśnie tak miało być?
Pokój mimo iż powiedziała, że był skarbcem nie zawierał skarbów. Podłogę pokrywał raczej gruz, kurz i mech. Szedł dalej uważając na kroki. Korytarz był długi i kończył się olbrzymimi wrotami z czarnego metalu. Nawet nie śmiał myśleć jak je otworzyć. Zrobiła to za niego. Drzwi z ogromnym skrzypieniem niechętnie rozwarły się ujawniając niewielkie w stosunku do korytarza pomieszczenie. To zachowane było w nienagannym wręcz stanie, jakby zęby czasu nic tu nie znaczyły. Malowidła, rzeźby i inne zdobienia były jak nowe. Przedstawiały smoki, ludzi i rasę Eherionowi nieznaną, wysokie wyglądające na silne, istoty kłaniające się postaci pozdrawiającej poddanych gestem dłoni. Na innym malowidle przedstawione były sceny batalistyczne, nieumarli, demony walczące właśnie ze smokami, ludźmi i nieznaną rasą. Rychło jednak odwrócił wzrok gdyż zobaczył ją stojącą przy piedestale na którym leżało coś przypominającego koronę. Odwróciła się, ponownie spojrzała na leżący przedmiot i powiedziała:
-Archipelag nie jest zwykłą krainą, nigdy nie miał taką być. Działo się tu tak wiele że echa tych wydarzeń wciąż żyją w tej ziemi i nie jest to ładna, poetycka przenośnia. To stwierdzenie prawdy. Ta kraina pamięta to co się tutaj wydarzyło. Jako dowód mej wdzięczności pozwolę ci zobaczyć tę przeszłość. A przy okazji zabiorę to po co tu przyszliśmy. Ponownie odwróciła się w stronę korony i swymi długimi, szczupłymi dłońmi wzięła ją tak ostrożnie i z tak wielkim szacunkiem, że nawet ślepiec by to zauważył.
-Człowieku Etherionie, stoisz przed Koroną mego pana. Koroną którą obdarowali między innymi twoi przodkowie mego pana na dowód ich przywiązania do niego. Wykonali ją ze wszystkich bogactw tej ziemi. Twoi przodkowie i Diwerowie wspólnie pracowali i wykonali ją. Widzisz te kły i szpony w niej zatopione? Należały do Tharmirda, pierwszego smoka który przysiągł wierność memu panu i który jako pierwszy poległ w obronie wszystkich tych którzy byli mu wierni. Zrobiła długą przerwę jednocześnie pochodząc do niego.
-Ten przedmiot pozwoli ci zobaczyć część przeszłości... załóż ją. A zobaczysz to co ja oglądałam na oczy tysiąc lat temu.
Etherion drżącymi rękoma odebrał koronę z jej rąk. Długo wahał się, wstydziłby się dotknąć korony króla Eratonu... a co dopiero tej. Powoli założył ją na skronie.
Nawet nie zdążył zauważyć chwili w której znalazł się już w zupełnie innym miejscu. Świeciło słońce, wokół panowała wrzawa, co i rusz ktoś go mijał. Stał na olbrzymim placu miasta, przodem do niego stała Ona, uśmiechając się powiedziała:
-Witaj w Tronie Archipelagu. Stolicy.
Etherion nigdy nie widział czegoś takiego, plac na którym stał miał przynajmniej dziesiątki metrów długości i tle samo szerokości. Otoczony był kolumnami, rosło na nim także kilka drzew. Szumiała woda fontann. Przez niego jak zauważył przemykali ludzie i nieznana rasa którą przedstawiła mu jako Diwerów. Jeszcze większym zdziwieniem było gdy zobaczył dostojnie kroczącego przez plac smoka. Inni, znacznie mniejsi od smoka zdawali się nie zwracać na to zbytniej uwagi, jakby było to coś zupełnie najnormalniejszego na świecie. Etherion wodząc oczami po tłumie wreszcie natrafił wzrokiem na budynki. Wysokie niczym najwyższe z wież. Chłonął oczami wyśmienitą architekturę i zdobienia, okna zrobione z różnokolorowego szkła, kute balustrady jakich nigdzie na świecie nie spotkać. W oddali mignęło mu coś jeszcze, budynek wyższy od wszystkich innych, którego mury musiały sięgać setki metrów w górę. Wieże o słusznej wielkości podpierały monstrualną strukturę fortecy przy której zamek królewski w Dor Warenie musiał być chyba prowincjonalną siedzibą miejscowego szlachcica. Odwróciła się ponownie uśmiechając się widząc to na co patrzył.
-Korona Archipelagu, pałac mego pana. Tak jak to miasto, dumne dzieło wszystkich mieszkańców Archipelagu. Rzekła z nieskrywaną dumą w głosie.
Miały minuty a może nawet godziny, a ona cierpliwie czekała aż Etherion chodząc wśród budynków i domów nacieszy się widokiem szczęśliwych istot i ich dzieł. Miał wrażenie że trafił do krainy przodków, życia pozagrobowego dla czcigodnych zmarłych.
-Poniekąd masz rację. Ale to nie było życie po śmierci. Tak żyło się naprawdę... człowieku Etherionie. Niestety czas nas goni. Pozostało jednak jeszcze jedno, musimy opuścić moje wspomnienia stolicy. Pożegnaj się z tą wizją i chodź za mną.
Ponownie zmienili miejsce pobytu, Etherion miał wrażenie, że śni chodź zdawał sobie sprawę że trudno było określić to snem. Ona była jak najbardziej rzeczywista.
Znaleźli się teraz na wysokim wzgórzu, Etherion z trudem poznał krajobraz, wyspa Wrót Nieśmiertelnej Sławy. Stał teraz przed trzema monstrualnymi kamiennymi tablicami na których wyryto dużą czcionką nieznane mu znaki oślepiające wręcz nieznaną mu energią. Napisy ciągnęły i popychały ku sobie, kusiły czymś.
-Wstrzymaj się na chwilę i posłuchaj. Zrobiła krótką przerwę przyglądając mu się bacznie i czekając aż skupi się na tym co ma do powiedzenia.
-Twoja rasa zmieniła nas. Zmieniła nasze podejście do życia. Otworzyliście nawet oczy mojemu panu, daliście mu i wszystkim innym to czego brakowało, naprowadziliście nas na to co dotąd było dla nas nieuchwytne. Do dzięki wam zaczęliśmy tworzyć i budować. A co za tym idzie gromadzić wiedzę i ją poszerzać. Wkrótce stało się to dla wszystkich tak ważne, że mój pan dał twoim przodkom, Diwerom i Smokom już ostatni dar. Więcej już niestety nie zdążył... Przerwała na chwilę jakby robiąc chwilę na wspomnienia, straciła uśmiech z twarzy ale szybko wróciła do mówienia:
-Mój pan chciał pomóc w gromadzeniu i przekazywaniu wiedzy. Doświadczenie jest bowiem bardziej nieuchwytne, bardziej osobiste, ale wiedza chodź jest to byt równie subtelny poddała się jego mocy. Mój pan stworzył Pismo Wiedzy, system znaków zapisujących ten subtelny byt w formie zrozumiałej dla każdej rozumnej rasy, w tych znakach uwięził prawdziwą esencję wiedzy.
Zebrawszy uznanych mistrzów wszystkich znanych sztuk i rzemiosł wyrył własną ręką w tych tablicach ich wiedzę. Stoisz przed jedną z 273 tablic rozsianych po całym Archipelagu. Tablice zostały zniszczone, ale wiedza zawarta w nich przetrwała. Wciąż żyje w wyspach Archipelagu. Przedmioty takie jak Korona, pozwalają wejść w te wspomnienia i wejrzeć w tą wiedzę. Ty możesz od tej pory to czynić, już bez pomocy Korony. Po prostu podejdź to tablicy.
Etherion poddał się pokusie jaką oferowały mu tajemnicze znaki. Początkowo idąc a później biegnąc podbiegł do tablicy. Czuł jak symbole wlewają się do jego umysłu, jak obdarzają go wiedzą. Jak odciskają swe piętno niczym woskowa pieczęć na liście. Kilka sekund stał tak dopóki wszystkie symbole nie zadomowiły się w jego umyśle. Znaki na tablicy jakby zgasły, ale w jego głowie płonęły z taką samą siłą, jak jeszcze przed chwilą.
-Człowieku Etherionie. Powiedziała niejako przywracając go do zmysłów.
-Ciekawa jestem czy twoja krew i twoje pochodzenie są na tyle silne by umożliwić ci korzystanie z daru mego pana dla twojego ludu. Wejrzyj w te znaki, zrozum ich znaczenie. Poczuj je w sobie, a następnie, tak jak one przyszły do ciebie, tak teraz ty daj je innym. Wyryj je na ziemi! Powiedziała zachęcająco.
Etherion był jak dziecko, zupełnie nie rozumiał tego co się wokół działo. Nie potrafił umysłem objąć tego co właśnie się zdarzyło i o co go prosiła. Czuł jednak coś co było mu już znajome. Tak, poczuł to wtedy gdy po raz pierwszy postawił nogę na tej ziemi. To jego dusza, to dusza i wspomnienia jego przodków, to ich zdolności. Pozwolił się ponieść temu uczuciu, a jego usta mimowolnie powiedziały:
-Wirda!
Znaki bytujące w jego głowie nagle wyryły się na kamieniu i zaczęły lśnić na nim przyciągając wzrok. Było ich zaledwie kilka, ale były tak samo duże jak te pierwotnie z tablicy. Uśmiechnęła się.
-Bałam się niepotrzebnie. Mimo tysiąca lat wciąż jesteście niemal tacy sami. Dokładnie tacy jakimi was zapamiętałam, i jacy służyli memu panu. Tak oto twoi przodkowie przekazywali sobie wiedzę. Doświadczenia uczyli się już sami...
-Czy to już koniec? Zapytał.
-Nie ma końca ani początku. Jest tylko teraz. Czy pójdziesz ze mną? Czy chcesz służyć swemu prawdziwemu panu? Temu któremu twoi przodkowie zawdzięczają tyle ile właśnie widziałeś?
Czy chcesz pomóc nam aby to co wiedziałeś znów miało szansę być prawdą?
-Tak. Etherion odpowiedział bez wahania.
-Chodź ze mną, mamy wiele do zrobienia. Powiedziała a wizja rozpłynęła się.

Opowieść dla Króla

-Wasza wysokość lubi opowieści? -zapytał nieśmiałym głosem starzec zwany Wurlem.
Anthegoras szybko poznawał takich, byli weterani, najemnicy, ludzie z prowincji albo samotni i opuszczeni przez rodziny. Bajarze. Tacy którzy za garść monet opowiadają po tawernach i ulicach prawdziwe i zmyślone historie. Król Eratonu wychował się na takich opowiadaniach. Wymykał się nawet przezornym królewskim gwardzistom by tak jak wiele innych dzieci za drobną monetę posłuchać bajania takich starców. Zamiłowanie do opowieści nie wygasło nawet z wiekiem. Na nieoficjalnych audiencjach często pojawiali się podobni aby opowiadać. Król jednak od dawna nie słyszał nowej, nieznanej mu jeszcze opowieści, albo też takiej nad którą długo by się zastanawiał, która głęboko by go poruszyła od wewnątrz.
-Tak starcze. Król uwielbia opowieści. Słyszałem ich już wiele. Zapytam ciebie jak i wielu innych którzy przeszli ten próg, próg komnaty legend. Czy znasz opowieść której jeszcze nie słyszałem? Nie nabierzesz mnie, słyszałem ich tak wiele, że poznam jeśli jakąś zmieniłeś. A jeśli opowiadasz mi utwór własny, to niech to będzie taki który poruszy mnie do głębi. Czy twoja opowieść taka jest? Jeśli nie, masz szansę odejść spokojnie. Król nie ma zbyt wiele czasu, znając tak wiele opowiadań nie mogę marnować czasu na byle opowiastki, jeśli uznam, że takową mi opowiadasz wyrzucę cię z pałacu nie patrząc na twój podeszły wiek.
-Królu Eratoński... powiedział starzec przyklękając.
-Ręczę własną głową że takiej opowieści jeszcze nie słyszałeś. Jesteś pierwszym który ją usłyszy. Opowieść dla króla. Rzekł spokojnie, pewnym tonem Wurl.
-Ręcząc własną głową nie masz wiele do stracenia, jesteś stary, niedługo dołączysz do swych przodków. Posłucham jednak co masz mi do opowiedzenia, jak to mówią co czasem jest prawdą: Do odważnych świat należy. Usiądźmy - rzekł Anthegoras ostatnią część wypowiedzi mówiąc nienagannym dyplomatycznym tonem. Nawet taki młokos jak on szybko nauczył się protokołu dyplomatycznego na niezliczonych spotkaniach, musiał.
-Wasza wysokość... bliżej kominka. Płomienie trzaskającego ognia pomagają mi opowiadać. Rozjaśniają umysł, wzmacniają me słowa... Wurl kościstymi rękoma wziął krzesło i postawił obok ciepłego kominka w którym grasowała głodna drewna czerwona bestia łapczywie pożerając rzuconą jej ofiarę.
Król Eratonu milcząco usiadł wpatrując się w płomienie. Oczekiwał początku. Starzec długo zwlekał tak samo jak jego władca patrząc w ogień.

-Początek... Wasza wysokość zapewne zna podania Rokforan o najdawniejszych czasach. Szczycą si,ę że nie ma innych źródeł z tamtych czasów. A to nieprawda, początek mej historii to dalszy ciąg tego co oni od dawna wiedzą, uzupełnienie. Nie napisano bowiem wszystkiego...

Mówią że to ich bóg, Wszechojciec stworzył cały ten świat. I że stworzył wszystkie żyjące na tym świecie rasy. Może i tak było, początkowo. Wszechojciec bowiem nie stworzył całego świata, większość, ale nie cały. W nieznanym momencie stworzenia, gdy ten świat nie był gotowy na życie pojawił się inny bóg. Nie wiemy jak to się stało, tak samo jak nie wiadomo w jaki sposób ale to ten drugi bóg przejął na siebie część obowiązku stworzenia reszty tego świata. Pierwszą krainę stworzył surową i niegościnną, śnieżną i mroźną, skalistą i nieurodzajną. Był świadom swego błędu, wiedział, że w takim kraju trudno będzie żyć komukolwiek. Zostawił więc to co stworzył i udał się na bezkresne morze. Tu zadecydował, że stworzy doskonalsze dzieło. Mocą swą podniósł podwodne góry dźwigając je ku górze, ku niebu. Podnosił szczyty wysokie i niskie, olbrzymie i małe aż stworzył archipelag wysp z których każda była inna. Jedne pokryte były w całości pradawnymi górami z których powstały. Inne płaskie jak równiny i stepy Rokforskie. Inne zalesione niczym wielka Puszcza. Jeszcze inne skaliste tak, że nie rosły tam nawet chwasty. Największe z wysp miały wszystkie te cechy. Bóg był zadowolony ze swej pracy. Ziemia na równinach była tam bardzo urodzajna, lasy gęste i pełne dobrego drewna. Góry i szczyty skrywające prawdziwe naturalne skarbce pełne skarbów ziemi. Klimat znacznie cieplejszy chodź nie stroniący od śniegu. To była właściwa ziemia. Właściwa ziemia dla tych którzy mieli na niej zamieszkać.

Lecz mimo swej siły nie potrafił stworzyć prawdziwego życia, życia które byłoby gotowe pójść za nim, służyć mu i wierzyć w niego. Wyruszył więc w świat szukając tych, którzy gotowi byli mu służyć. Nim jednak to zrobił podjął decyzję...

Chciał kroczyć wśród śmiertelnych, chciał być pośród nich, nie jako zjawa, nie jako ulotny cień który pojawia się i znika. Poświęcając znaczną część mocy którą posiadał nadał sobie prawo permanentnego kroczenia pośród żywych. Żywe ciało jednak nie jest w stanie wytrzymać pełnej mocy boga, nawet oni nie mogą w ograniczonym żywym ciele mieć na zawołanie całej swej siły. Stworzył więc przedmiot, osobisty artefakt. Resztę swych mocy przelał w ten przedmiot i ukrywał go przed wszystkimi a jego duch zawsze nad nim miał pieczę.

Wszechojciec stworzył wiele różnorodnych ras. Smoki, wszystkie elfy, naszych przyjaciół krasnoludów, orków i ludzi... Rasy te są jedynie małą częścią tych które stworzył, bardzo małą częścią... Gdzie są pozostałe? Wyginęły... W całej swej niedoskonałości były i takie które same się zniszczyły, które otwarcie sprzeciwiały się swemu stwórcy. Wśród takich to właśnie ras, poparcia szukał bóg.

Pierwszą rasą jaka zgodziła się za nim podążyć była rasa zwąca się Diwerami. Można było dostrzec w nich podobieństwa ze znanymi nam rasami. Wyglądali humanoidalnie, głowa, dwie ręce, dwie nogi. Twarze mieli jednak inne, rysy niepodobne do ludzkich. Fizycznie byli niesamowicie silną rasą. Ich wielkość, chociaż znaczna a porównaniu do najwyższych nawet ludzi zupełnie nie odzwierciedlała ich siły fizycznej, mało kto spodziewałby się, że istoty o tej wielkości mogą być tak silne. Śmiało mogliby stawać w szranki z gigantami zamieszkującymi najwyższe i najbardziej niedostępne góry Eratonu. Magia również była silną stroną tej rasy. Nawet ci najmniej utalentowani Diwerowie potrafili bez kłopotu składać proste zaklęcia, podczas gdy większość ludzi zupełnie nie jest w stanie używać magii. Jednak ta rasa miała niesamowicie splugawiony charakter. Byli niesamowicie brutalni, butni i skorzy do wojaczki, zwłaszcza wewnątrz własnej rasy. Nawet w obliczu zagłady rasy nie tracili żądzy krwi, do czego zresztą o mało nie doprowadzili. W takim stanie znalazł ich bóg, skłóconych i gotowych wybić się do nogi. Przetrwało zaledwie kilka klanów będących jedynie cieniem dawnych plemion. Raptem kilkadziesiąt osobników. Ich charakter sam z siebie wystarczył aby odrzucili oni swego stwórcę, Wszechojca który nie tolerował takiej żądzy krwi wewnątrz jednej rasy. Nasz bóg jednak wyszedł naprzeciw tej rasie, widział w niej ogromny potencjał ale jednocześnie dostrzegał, że są zbyt chaotyczni, zbyt podzieleni, bez celu. Zamierzał dać im ten cel jednocząc ich pod swoim przywództwem, wiedział bowiem, że takim jak oni tylko siła autorytetu skłoni do zaprzestania waśni. Przybywszy do ich jałowego i niegościnnego ojczystego kraju w swej cielesnej postaci złożył im propozycję. Obiecał, że jeśli pójdą za nim, da im we władanie cały, bogaty we wszystko kraj, jeśli tylko zdołają pokonać miejscowe, plugawe stworzenia niegodne w nim zamieszkiwać. Tak bowiem było, nowostworzony kraj, bez prawowitych mieszkańców zaroił się od wszelkiej maści monstrów których sam widok najodważniejszych posłałby do grobu. Diwerowie przyjęli to wyzwanie i tak zaczął się ich krwawy podbój nowego domu, Archipelagu. Wiele lat a nawet dziesięcioleci zabrały walki i osiedlanie się na części wysp Archipelagu. Te lata wystarczyły jednak aby bóg, będąc obecnym cielesne wśród swych wiernych zmienił ich charaktery. Diwerowie zjednoczeni przez niego, walczący ze wspólnym zagrożeniem przestali być wrogiem dla samych siebie. Stali się jednym ludem zjednoczonym pod przywództwem swego boga, który uznał ich za godnych mieszkania w jego kraju. Lata płynęły, a Diwerowie rosnąc w siłę zaludniali powoli cały Archipelag wybijając potwory zgodnie z wolą ich pana. Nadszedł jednak dzień w którym kolejna rasa znalazła prawdziwego przywódcę.

Smoki były niejednokrotnie widywane przez Diwerów, czasami zamieszkiwały też pewne wyspy Archipelagu. Siłą rzeczy dochodziło do walk. Przyszedł jednak dzień gdy zarówno bóg jak i Diwerowie spotkali smoki które jednak inteligencją przewyższały pozostałe. Smoki z którymi walczyli Diwerowie były dzikie i nieokrzesane, prowadząc samotniczy tryb życia często polowały na inne, słabsze rasy za co te rasy nienawidziły ich straszliwie, ta nienawiść trwa do dzisiaj... nie bez powodu. Te które spotkano były inne od wszystkich. Żyły w niewielkich grupach trzymających się razem. Tak łatwiej było przetrwać im rywalizację z ich bardziej nieokrzesanymi braćmi i siostrami. Mniej niż oni były także skore do egoizmu i okrucieństwa dla czystej zabawy. Diwerowie nie prowokowali i nie atakowali owych grup, były zarówno zbyt liczne a ponieważ zazwyczaj trzymały się z dala od ich siedzib nie było powodów do walki. Bóg od początku miał te szczególne smoki na oku, wyszedł im także na spotkanie gdy te na dłuższy czas zatrzymywały się na wyspach. Jako pan tych ziem pozwolił im na pobyt na Archipelagu pod warunkiem, że nie będą wrogo nastawione do jego podwładnych. Smoki przystały na propozycję dotrzymując słowa. Archipelag stawał się coraz bardziej bezpiecznym miejscem. Dzikie smoki coraz rzadziej urządzały napady na swych pobratymców i siedziby Diwerów, obydwie te grupy dysponowały więcej niż wystarczającą siłą aby radzić sobie z atakami. Jeszcze bardziej bały się jednak samego boga który w przeciwieństwie do Wszechojca nie stronił od bezpośredniego wpływu na świat materialny i który nie cofał się przed zabijaniem wrogów tych którzy mieszkali na jego ziemiach i który uważał ich za godnych tego miana. Widząc iż bóg zarówno dobrze przewodzi Diwerom jak i chroni je same, smoki oficjalnie zadecydowały o przyłączeniu się do grona jego poddanych. Bóg nie odmówił takiej prośbie. Dał im, podobnie jak Diwerom cząstkę własnej siły sprawiając iż smoki mu wierne były znacznie silniejsze od ich dzikich kuzynów.

Siłą swego autorytetu i osobistym przywództwem zjednoczył obydwie rasy. Razem obydwie rasy ostatecznie zdobyły Archipelag zaludniając go i czyniąc prawdziwie bezpiecznym miejscem. Mijały lata a liczba Diwerów i smoków rosła, rasy zżywały się ze sobą coraz bardziej. Bóg jednak czuł, że czegoś mu brakuje. Chociaż smoki i Diwerowie byli wiernymi i silnymi sługami którym z wielką dumą przewodził i z których był bardzo zadowolony, czuł pewien brak. Tą brakującą część poznał jednak dużo później, nie mogąc określić czego tak naprawdę brakuje jego sługom i jego krajowi. Znalazł to czego szukał w rasie po której najmniej się tego spodziewał. Jej talent jest absolutnym unikatem na tle innych...

Bóg widział już wiele innych ras stworzonych przez Wszechojca które były tym czym mieli być w zamyśle Diwerowie. Elfie rasy i krasnoludy. Bóg wiedział jednak że tak jak jemu wiernie służą Diwerowie i niektóre ze smoków tak samo wierne Wszechojcowi były Elfy i Krasnoludy. Nawet nie próbował przekonywać ich do siebie, nie miał zresztą ku temu okazji. Elfie i krasnoludzie łodzie bezpiecznie przepłynęły z północy na południe, przez wielką rzekę do obiecanej im krainy. Po kilku stuleciach jednak w tą samą podróż udała się inna, nowa rasa. Ludzie.

Ludzie długo płynęli na południe zgodnie z zamysłem Wszechojca. Los jednak spowodował, że ich flota wpadła w wielki sztorm, tak wielki, że część floty została zniesiona daleko na zachód. Zmagając się wciąż z bardzo złą pogodą dopłynęli do jednej z wschodnich wysp Archipelagu. Tam ich statki porozbijały się o strome skaliste brzegi. Zginęliby prawdopodobnie wszyscy gdyby nie pomoc mieszkańców Archipelagu i przewodzącego im boga. Ludzie ocaleli z wielkiego sztormu. Bóg ugościł ich na swoich ziemiach zapewniając im ochronę i obiecując pomoc w zbudowaniu nowej floty by dołączyli do pozostałych udających się na południe. Słowa dotrzymał, po prawie roku obecności wśród pokojowo do nich nastawionych Diwerów i smoków, dzięki też ich pomocy powstała nowa flota. Ludzie jednak zdążyli się podzielić, większość będąc wierna woli Wszechojca chciała płynąć na południe. Część jednak doświadczając bliskości boga, widząc bogactwa Archipelagu oraz przyjaźnie nastawionych jego poddanych postanowiła zostać. Spór trwał jakiś czas aż wreszcie zwolennicy Wszechojca postanowili odpłynąć nie patrząc na tych którzy woleli zostać. Rychło też kazali zapomnieć i wymazać z pamięci buntowników. Tak oto ludzie zostali kolejną wierną rasą bogu Archipelagu.

Bóg był zadowolony, jego wierni zamieszkiwali teraz cały Archipelag. Czuł jednak że brak mu czegoś więcej. Ludzie wypełnili tę pustkę.

Twórczość. Oto była odpowiedź czego brakowało. Smoki i Diwerowie nie potrafili stworzyć niczego bardziej godnego uwagi. Były to rasy silne, potrafiące się bronić, ale bóg chciał by broniły czegoś więcej.

Ludzie zostali zaakceptowani przez Diwerów i Smoki ale ich słabość fizyczna i magiczna była przedmiotem pewnej cichej pogardy. Ludzie jawili się jako słabi, śmiertelni i niegodni większej uwagi.

Czas pokazał jak bardzo myliły się obie rasy. Ludzie korzystając z bardzo sprzyjającym im warunkom zaczęli tworzyć. Prawdziwie tworzyć. Od najpotężniejszych i gigantycznych miast z budynkami wielkości małych gór aż do najmniejszych, misternie wykonanych figurek i drobnych przedmiotów. Takiej twórczości nie znały inne rasy wierne bogu. Ludzie mimo swej maleńkości i śmiertelności tworzyli dzieła tak imponujące, tak wspaniałe, że żadna z innych ras by nigdy nie przypuszczała że ci mali ludzie są zdolni do takich czynów. Do ludzi przylgnęło nawet przezwisko: Mrówki. Małe, niepozorne, a budują góry o wiele większe od nich. Właśnie tym, wrodzoną twórczością ludzie zamieszkujący archipelag zdobyli sobie prawdziwy szacunek. Bóg był więcej niż zadowolony. Teraz wszystkie rasy szanowały się wzajemnie, inspirując się ludźmi zaczęły dzieło wielkie, budując prawdziwy, piękny dom, za który można oddać życie.

Poddani boga wspólnymi siłami budowali więc miasta, osady, fortece, ogrody, pałace, domy. Tworzyli dzieła sztuki, rzeźbili w kamieniu, malowali i pisali na materiałach. Archipelag zmienił się nie do poznania. Twórczość ludzi miała olbrzymi wpływ na Diwerów i smoki. Ci pierwsi zapragnęli wnet sami tworzyć, ludzie stworzyli dla nich język pisany którym rasa ta zaczęła tworzyć własne dzieła. Ludzie bez większych problemów przekazali im umiejętności tworzenia.
Smoki były zbyt wielkie i niezgrabne by móc tworzyć dzieła podobne do ludzkich, mimo całej swej wielkości i siły. Najbardziej jednak żałowano iż smoki fizycznie nie są w stanie pisać, ich myśli i przemyślenia były bowiem przez wszystkich wysoko cenione. Wszystkie rasy zaangażowały się w poszukiwanie sposobu na danie smokom możliwości pisania i tworzenia tak jak ludzie. Mówiło się nawet iż magowie tych trzech ras mieli stworzyć potężne zaklęcie, mające nadać chociaż przez chwilę, ludzką formę smokom. Nie wiadomo czy im się to udało. Nie przeszkodziło to jednak w stworzeniu smoczego języka pisanego, jak na ironię zapisywanego i używanego przez Diwerskich i ludzkich skrybów.

Był to najszczęśliwszy czas cywilizacji która wtedy rozkwitała. Trzy rasy, działające jak jedna, z przewodzącym im bogiem żyły w dostatku o jakim trudno nam dzisiaj śnić. Bóg bezpośrednio wchodząc w relacje z jemu wiernymi był w stanie utrzymać utopijny status tego społeczeństwa. Zbrodnie i przewinienia były karane niemal natychmiast. Bóg udzielając swej mądrości sędziom i pilnującym prawa czynił ich wyroki słusznymi i sprawiedliwymi. Zarządzający dobrami i dbający o dobrobyt mieszkańców archipelagu także wypełniali swe obowiązki wzorowo. Tak samo jak każdy wykonujący dowolny zawód czy zajęcie. Nie wszyscy oczywiście z takim porządkiem się zgadzali. Byli i tacy którzy nie zgadzali się z jasno określonymi zasadami których wierni boga musieli przestrzegać aby funkcjonować w tej cywilizacji. Chcieli oni większej wolności. Bóg nie zgodził się na zmiany. Powiedział, że jest koniecznym, aby poświęcić część tej wolności, aby nie dochodziło do zła. Dał jednak tym zbuntowanym wolność wyboru odejścia. Jeśli jednak już raz się na to jakaś istota zadecydowała, nie było odwrotu. Wielu z tych sprzeciwiających się odchodziło nie doceniając ochrony i dobrobytu jakie zapewniał Archipelag, woleli mieć wybór dobra i zła. Bóg szanował ich decyzję.

Lecz tak jak wszystko na tym świecie nie trwa wiecznie, tak samo ten raj na ziemi został zachwiany, aż wreszcie ostatecznie upadł...

Ahar i Mortis. Dwa imiona, każde z nich wypowiedziane przez każdą rasę oznaczają śmierć i wojnę. Nie wiadomo jak pojawiły się na tym świecie, wiadomo jednak od zawsze, dopóki żyją albo chcą obrócić ten świat w pył albo go sobie totalnie podporządkować. W tamtych czasach jednak ich siła była znacznie większa niż teraz. Mortis bez trudu stworzyła wtedy Kraj Nieumarłych zabijając całkowicie miejscową populację i czyniąc ten kraj jałowym bardziej niż najgorętsza, najbardziej zasolona pustynia.

Gdy się pojawiły nie było na tym świecie siły zdolnej je powstrzymać innej niż właśnie wierni bogu Archipelagu. Ahar i Mortis o tym wiedziały, bóg Archipelagu stanowił potężną siłę, zarówno osobiście jak i jego wyznawcy byli przeciwnikiem z którym należało się liczyć. Widząc w nich potencjalnie rosnące zagrożenie rozpętały trójstronną wojnę. Wojna najdłużej trwająca ze wszystkich na tym świecie. Setki lat.

Bóg archipelagu rósł w siłę szybciej niż one obydwie, gdyby go zostawić samemu sobie byłby w stanie pewnego dnia pokonać Ahar i Mortis. Dopóki jednak tak się nie stało, istniała szansa na przeciwstawienie się. Mimo ich wzajemnej zaciekłej rywalizacji obydwie walczyły z bogiem Archipelagu tak aby jak najmniej wchodzić sobie w drogę. Na szczęście dla boga i jego poddanych, nie zawsze tak było.

Wojna zmieniła życie wszystkich mieszkańców Archipealgu. Wiele wysp na których toczone zostały walki zostało wypalonych aż do głębokiego gruntu. Podczas setek lat tej wojny tych blizn było coraz więcej, tak samo jak zabitych, zniszczonych miast i wszelkiego dorobku poddanych boga. I nie zapowiadało się na rozstrzygnięcie. Wojna była straszliwie wyrównana. Żadna z walczących stron nie potrafiła znacząco przeważyć szali na swą stronę, nikt przez tak długi czas nie potrafił zmienić biegu wojny.

Trudno sobie wyobrazić rozmiar tamtych walk. Tak samo jak wyobrazić sobie jakie potwory służyły Ahar i Mortis w tamtym czasie. Wiemy jedno, chyba nikt dzisiaj nie byłby w stanie z nimi walczyć.

Kasta Najwyższych wampirów była podobno tak uciążliwa i tak silna, że nawet smoki wychodziły z walki z nimi bardzo osłabione, te wampiry masowo pozbawiały życia wszystkie żywe istoty, legendy głoszą że potrafiły nawet wysysać krew nie uciekając się do ukąszeń. Arcywampiry Mortis znane dzisiaj, były niegdyś ledwie sługami tej najwyższej kasty. Tak jak i wiele innych potężnych krwiopijców. Były ponadto lisze i wskrzeszone inne monstra z tamtych czasów. A nawet nieumarłe smoki.

Armia demonów Ahar także była wtedy znacznie silniejsza. Demony Kar'ith były wtedy prawdziwym utrapieniem. Roznosiły choroby, potrafiły pokrywać całe pola bitwy trującymi mgłami i wyziewami. Wtedy jeszcze istniały cieniste diabły, demony związane z mrokiem i cieniem. Nie tylko rozsiewały wokół siebie ciemności to jeszcze ten cień był ich bronią. Podania mówią o istotach dosłownie pożeranych przez ciemność tak, że śladu po nich nie pozostało. Nawet kropla krwi.

Wojna trwała stulecia. Bóg wiele razy mówił, że ma plan, pomysł by zmienić ten stan rzeczy. Brakowało jednak jego kluczowej części, części bez której nie było mowy o zmianie biegu wojny i znaczącym przechyleniu szali zwycięstwa. Los bywa jednak zaskakujący i czasami daje nam to co potrzeba lecz niekoniecznie w sposób w jaki byśmy tego chcieli...

Była pośmiewiskiem, najsłabsza z ich trzech. Pozbawiły ją niemal wszystkich sił, tak że ledwo mogła żyć. Całkowicie od nich zależna była niczym nadworny błazen lub więzień do bicia. Pałała zemstą, ale była bezsilna. Nawet jej imię, nadane jej zostało dla czystej pogardy. Fortis.... siostra Mortis i Ahar.

Było to podczas jednej z kampanii wojennych. Bitwa toczyła się z wielką pomyślnością dla wiernych bogu Archipelagu. Towarzyszyła wtedy swojej siostrze Ahar. Demoniczna armia szła w rozsypkę, uciekający kierowali się w stronę portalu otwartego na jednej z wysp. Fortis została w tyle i nie zdążyła przejść przez niego, pozostając w świecie śmiertelników. Odseparowana od swej siostry była tak słaba że nawet ona, nieśmiertelna była blisko stania się bezcielesnym duchem przywiązanym do materialnego świata jak skazany do pręgierza. W tym stanie znaleźli ją wierni bogu Archipelagu, domyślili się z kim mają do czynienia. Przyzwali swego pana modłami który natychmiast przybył, wyczuł bowiem, że sprawa jest poważna.

Podziękował wiernym za doskonale toczoną bitwę oraz oszczędzenie życia Fortis. Powiedział, że nie będzie go jakiś czas po czym zniknął zabierając ze sobą siostrę swoich arcywrogów...

Możemy jedynie się domyślać co działo się podczas tego czasu. Nie mniej jednak bóg powrócił i zwoławszy naradę swoich dowódców wojskowych i cywilnych, przedstawił Fortis jako swoją prawą rękę. Ta była wtedy obecna w postaci która nie była podobna do tej, którą znaleziono na placu bitwy, przybrała postać humanoidalną wielkością przypominając Diwerów. Miała szczupłą, lekką sylwetkę. Długie nogi i dłonie z których wyrastało coś podobnego do piór. Miała krótkie włosy. Granatowe wręcz oczy patrzyły na zgromadzonych nieufnie ale z ciekawością. Nawet istoty niemagiczne czuły potężną aurę którą emanowała.

Chciała zemsty na swych siostrach, było to oczywiste. Nie było ponadto na tym świecie nikogo innego kto równie mocno pragnął tego samego co ona, i miał realną szansę to zrobić.

Bóg jednak nie ufał jej początkowo w pełni. Obserwował ją bacznie, ona miała zdecydowanie potencjał aby spełnić jego plan, ale do tego musiał mieć całkowitą pewność, że jest lojalna. Co do tego nie mogło być wątpliwości. Powierzał jej coraz to bardziej odpowiedzialne zadania, które ona ku jego zadowoleniu wykonywała wzorowo. Była także dobrą uczennicą, uczył jej wielu rzeczy, dowodzenia wojskiem, bycia jego przedstawicielem i walki. Najdłużej jednak zajęło mu wyzbycie z jej charakteru niepotrzebnej dumy i pogardy dla śmiertelników. Bardzo długo też nie chciała współpracować z jego poddanymi.

Dużo czasu zajęło zbudowanie więzi szacunku i zaufania. Niemały wpływ na to była jej wyjątkowa sprawność w walce. Jej podwładni a później także wszyscy mając tak silnego dowódcę zwyczajnie nabrali do niego zaufania. Fortis przebywając wśród Diwerów, ludzi i smoków wreszcie zrozumiała że siłą tej cywilizacji jest właśnie jedność i wzajemne zaufanie.

Fortis miała wyjątkowy talent który jak nigdy dotąd miała okazję rozwinąć. Była absolutną mistrzynią teleportacji, podróżach przez przestrzeń i ze wszystkim co z tym się wiązało. Powierzona jej pod pieczę armia potrafiła pojawić się niemal wszędzie, w dowolnym momencie. Portale miały także czysto bojowe zastosowania, otwierając jeden w wulkanie a drugi na polu bitwy nie musiała znać tajników magii ognia aby spopielać wrogów niczym sama Ahar. Zastosowań było tyle, że trudno by je wymienić.

Nadszedł dzień, w którym miało zmienić się wszystko. Bóg otrzymał wiadomość że Ahar i Mortis wiedząc, że Fortis zdradziła je i przyłączyła się do ich wrogów rozmówiły się ze sobą i zaplanowały gigantyczną inwazję. Mortis miała uderzyć z zachodu a Ahar ze wschodu. Nad archipelagiem zebrały się czarne chmury. Stało się jasnym, że bitwa która ma się rozegrać, będzie punktem zwrotnym. Kto w niej zwycięży, przechyli szalę na swoją stronę... Tym razem nie było miejsca na nierozstrzygnięcie.

Bóg zniknął, a razem z nim, Fortis. Mówił, zapowiadał i obiecywał, że ma plan zmienienia biegu wojny, mówił to od dawna, ale w jego planie brakowało kluczowego elementu. Teraz miał ten element, a w obliczu nadchodzącego konfliktu nie mógł nie wdrożyć go w życie...

Wybór stworzenia do tego celu był absolutnie właściwy. Nawet smoki nie byłyby w stanie wytrzymać takiej ilości mocy...

Fortis, imię dane jej jako czyste szyderstwo, jak na ironię stało się jej prawdziwym imieniem, takim które opisuje osobę która je nosi. Fortis. Najpotężniejsza żywa istota jaka kiedykolwiek stąpała po ziemiach Faranny...

Taki był jego pomysł od początku, znaleźć istotę zdolną przyjąć moc porównywalną z boską. Fortis była tak potężna, że jak miał sam Bóg to określić: Swą siłą jest tak blisko boskiej potędze, jak to tylko może być... Bóg wierzył, że pojedyncza istota, tak potężna że samym słowem mogłaby powalić najsilniejszych i która zdolna jest niszczyć samodzielnie całe armie będzie w stanie zmienić przebieg wojny. Wojna wkrótce przyszła, największa chyba jaka miała miejsce na tych ziemiach. Trzy strony konfliktu: Ahar i jej demony, Mortis i jej armia śmierci, Bóg z Diwerami, Smokami i ludźmi.

Ta superbitwa rozegrała się niemal na całym archipelagu. Walki toczyły się niemal na wszystkich wyspach. Ahar i Mortis nie oparły się pokusie osobistego uczestnictwa w wojnie. Wystawiły wszystkie stworzenia i wszystkich podwładnych jakich tylko miały. Podczas tej bitwy rozwarły się wrota wszelkich piekieł, koszmarów i strachu. Z nich wyszły wszystkie koszmary tego świata.

Bóg niejednokrotnie miał zwrócić się o pomoc do Wszechojca, a zrobił to na pewno przed tą największą z bitew, księgi nie mówią nic jednak czy prośba ta została wysłuchana...

Bóg rzadko to czynił, ale tym razem nie zamierzał stać z boku. On także, osobiście, w swej cielesnej formie stanął na czele swych wiernych. Miał swoje ograniczenia. Jego źródłem mocy był artefakt, będąc wśród śmiertelnych nie mógł mieć całej swej mocy na zawołanie. Właśnie dlatego potrzebował Fortis, miała ona być przedłużeniem jego ramienia. Miała być tan gdzie on nie mógł być, ze względu na bezpieczeństwo artefaktu.

Fortis pomogła zmienić bieg wojny. Nadnaturalnie potężna, odporna i niewrażliwa na wszystkie ostrza, pociski, ciosy i magię była nie do powstrzymania. Demony Kar'ith, kasta najwyższych wampirów i cieniste diabły podczas tej bitwy przestały istnieć. Fortis nie dość, że doprowadziła do wyginięcia tych ras to jeszcze zabrała ich moce: zdolności manipulacji cieniem, chorobami i trującymi wyziewami oraz pożerania sił życiowych bez uciekania się do ukąszeń. Moce te rychło wykorzystała przeciw swym wrogom, a nawet przekazała je dalej, Diwerom, ludziom i smokom.
Fortis odwróciła ostrze miecza, pierwotnie wymierzone w nią stało się jej straszliwą bronią. Jeśli demony, nieumarli nie znali wcześniej strachu, to poznali go właśnie wtedy. Fortis z całą swą brutalnością, niezłomnością i zjadliwością przewyższała nawet najbardziej znienawidzonych okrutników. Nawet jej siostry miały uciekać w popłochu na sam jej widok, a jej imię było dla jej wrogow najgorszym z przekleństw...

Bitwa heroicznym wysiłkiem została wygrana. Wygrana prawdziwie. Ahar i Mortis nigdy nie zostały tak osłabione i tak upokorzone. Trupy ich podwładnych pokrywały wyspy archipelagu od wschodu aż do zachodu, od północy aż do dalekiego południa. Prawdziwa rzeź zła. Po tej porażce nigdy już nie wróciły do pierwotnej potęgi.

Archipelag został potężnie zniszczony i chociaż żałoba po zmarłych ze strony wszystkich trzech ras trwała dziesięciolecia, już wiedziano. Wiedziano, że to początek końca.

Nie było wątpliwości, teraz to mieszkańcy Archipelagu mieli przewagę. Bóg wiedział o tym i zapowiadał, że teraz to oni zaatakują i ostatecznie zwyciężą. Wszyscy czuli to w powietrzu, że są w stanie położyć kres Ahar i Mortis.

Nawet problem jaki stanowiło zabicie bądź unieszkodliwienie tych istot zdawał się mieć rozwiązanie. Magowie i uczeni mieli bowiem dojść do wniosku iż możliwym jest uwięzienie nawet najpotężniejszych nieśmiertelnych istot w okowach w których są całkowicie bezbronne i uwięzione na dobre. Sama Fortis temu nie zaprzeczała, a Bóg znając swój ograniczony wpływ na ten świat zgodził się na ten plan.

Zapytać można więc, dlaczego Mortis i Ahar wciąż istnieją? Dlaczego cywilizacja Archipelagu wyginęła? Dlaczego nie zwyciężyli? Gdzie jest Bóg?

Odpowiedź na ostatnie pytanie implikuje odpowiedzi na wszystkie inne.

Odszedł...? Zniknał...?

Wyznawcy Boga modląc się do niego podobno wyraźnie wyczuwali iż ich modły nie idą w pustkę. Że trafiają do niego, że słucha ich.

Pewnego dnia, modły zaczęły iść w tę pustkę...

Wszyscy w to nie wierzyli, chodź część od razu zwątpiła. Fortis była najważniejszą z tych która twierdziła, że Bóg nie mógł opuścić jego wiernych sam z siebie. Dlaczego miałby to robić? Jego wierni wkrótce pod jego przywództwem mieli dokonać ostatecznego pokonania jego arcywrogów. Wszystko toczyło się po najlepszej możliwej myśli. Archipelag chociaż zniszczony po tym zwycięstwie rychło zostałby odbudowany, wspanialszy niż kiedykolwiek, gotowy by dać dom wszystkim na długie tysiąclecia pokoju...

Gdy minęły dziesięciolecia nikt nie miał już wątpliwości. Bóg rzeczywiście zniknął. A wraz z nim zaczął znikać jego szczególny wpływ na jego wiernych. Chociaż Fortis objęła władzę, bez Boga zaczęły mnożyć się niesnaski i spory. Rasy zaczęły spierać się ze sobą osłabiając dawne więzy zaufania. Wątpiono i zastanawiano się co dalej. Moc Boga zaczęła uciekać od jego wyznawców.

Znowu rozpętała się wojna. Wojna straszliwsza niż kiedykolwiek i zabierająca wszelką nadzieję. Bo czy może być coś gorszego niż świadomość, że było się o krok od osiągnięcia celu? Że Ahar i Mortis mogły być już od dawna jedynie czarną legendą historii? Zwyciężały, bez Boga jego wyznawcy słabli i bez jego przywództwa poddawali Archipelag złym siłom. Niepowstrzymana Fortis robiła co mogłaby zachować tę cywilizację od upadku. Nawet jak dla niej to zadanie było niewykonalne, ponad jej siły.

Cywilizacja Archipelagu została zrównana z ziemią. Badacze przeszłości szukając w księdze ziemi odpowiedzi znaleźli ponoć warstwę z tamtego okresu. Ziemię wypaloną na głębokość metra...

Miasta, fortece, dzieła sztuki, wiedza i niemal cały dorobek przepadły. Miejsca takie jak stolica tej cywilizacji Tron Archipelagu i pałac Boga: Korona Archipelagu zostały jedynie pieśnią przeszłości.

Diwerowie i smoki wierne Bogu zostały wybite do nogi. Dziś znajdujemy jedynie ich kości i grobowce.

Według źródeł pisanych Fortis miała zostać złapana w pułapkę w jaką pierwotnie miały zostać zamknięte jej siostry. Ona bowiem i cała jej doborowa armia najpotężniejszych z potężnych znikła a ostatni raz widziano ich na wyspie Wrót Nieśmiertelnej Sławy...

-Co dalej? Co dalej? Zapytał Anthegoras tonem zauroczonego bajką wnuczka dziadka.
-Wasza wysokość. Królewskie Towarzystwo Historyczne od początku swego istnienia bada rzecz fundamentalną. Kim jesteśmy. My, Eratończycy. W naszej historii jest niemal tysiącletnia przerwa. Rokforanie znają swą historię z tego okresu, my do tej pory nie. Setki lat temu zadano sobie to pytanie. Dzisiaj znamy na nie odpowiedź wasza wysokość... Vurl zrobił tutaj długa przerwę w swej wypowiedzi. Jego głos opowiadając długą opowieść zaczął chrypnąć, ale spotęgowało to napiętą jak sznur okrętowy atmosferę.
-Jesteśmy dziećmi Wszechojca. Jesteśmy dziećmi Wszechojca, które odwróciły się od niego. Jesteśmy dziećmi wyznawców boga archipelagu. Jesteśmy dziećmi tych, którzy uciekając przed wojną i ostateczną klęską zbiegli na południe. Jesteśmy potomkami nie istniejącej już cywilizacji...
Anthegoras milczał. Chyba żaden eratoński król nie miałby w tej chwili odwagi powiedzieć ani słowa. Młody władca był pierwszym królem eratońskim, który prawdziwie wiedział teraz o tym kim byli jego przodkowie.
-Wasza wysokość. Absolutnie wszystko co tu zostało powiedziane, to informacje które znalazła wyprawa Herna Ythagira która znalazła ruiny nie do końca zburzonej fortecy. Znaleziono je dzięki czujności byłego gwardzisty królewskiego, niejakiego Etheriona który zwrócił uwagę na magiczną aurę. Aura okazała się być iluzją i pieczęcią schowka gdzie ukryto i zabezpieczono bezcenne dla nas księgi. Księgi zachowane w idealnym stanie, skrywające te informacje. Nie ma mowy o pomyłce. Wszystko co wasza wysokość przed chwilą usłyszał to informacje znalezione w owych księgach. Towarzystwo zamierzało przygotować dla króla oficjalny raport, jednak jak sami zadecydowali, żadne pismo urzędowe nie jest w stanie oddać właściwie tego czego się dowiedzieli. Poprosili mnie abym opowiedziawszy i umiejętnie ułożywszy tę historię, przedstawił ją waszej wysokości w przystępnej formie. Wierzę, że uczyniłem to dobrze mój królu. Członkowie towarzystwa oczekują cię. Odpowiedzą na wszystkie pytania na które tylko znają odpowiedź.
-Udam się do nich niezwłocznie. Odpowiedział Anthegoras ochłonąwszy nieco.
-Starcze. Dziękuję. Rzekł.
-To była dla mnie prawdziwa przyjemność mój królu. Odrzekł Vurl uśmiechając się. Cieszył się że był jednym z tych któremu dane było poznać tę historię, i że to jemu przypadł zaszczyt przekazania historii królowi eratońskiemu.
-Jeśli król pozwoli, oddalę się. Będąc starym nawet opowiadanie jest męczące. Dodał po chwili chrypnącym głosem.
-Zasłużyłeś na odpoczynek. Rzekł Anthegoras i otrząsnąwszy się już zupełnie dodał pośpieszenie gdy Wurl kuśtykającym krokiem miał wychodzić:
-Starcze! Czy znamy imię Boga Archipelagu?
Wurl przystanął i nieśpiesznie powiedział:
-Tak wasza wysokość.

Thoaren.

Epilog

Etherion zaginął. Uczestniczył w kolejnej wyprawie na Archipelag. Organizator, Hern Ythagir osobiście poprosił o to emerytowanego gwardzistę królewskiego. Ten nie odmówił chociaż nie wydawał się pewny swej decyzji. Wyprawa zatrzymała się na wyspie której nazwa tłumaczona z znalezionej mapy brzmiała dosłownie Wrota Nieśmiertelnej Sławy. Według pradawnych ksiąg miało to być miejsce pochówku wszystkich tych którzy polegali walcząc za cywilizację archipelagu. Etherion zniknął niemal następnego dnia po założeniu obozu. Nigdzie nie odnaleziono jego rzeczy, nawet niczego co wskazywałoby na to że nie żyje. Po prostu zniknął.

Po dwóch tygodniach członkowie wyprawy niemal zapomnieli o gwardziście, nie bez powodu...

Takich wydarzeń nie zanotowano chyba od samego początku historii rozumnych ras Faranny. Dwa tygodnie po zniknięciu gwardzisty z nieznanego kierunku archipelagu usłyszano potężny głos brzmiący jak uderzenie potężnego gromu. Ponoć słyszany był nawet w Eratonie Południowym, zaraz potem dosłownie z znikąd, w środku gorącego lata rozpętała się taka burza, że wszystkie żywe istoty miały jedno pragnienie, schować się jak najgłębiej pod ziemią. Na Morzu Północnym sztorm utrzymywał się przez cały tydzień.

Co jeszcze bardziej tajemnicze, osoby dobrze posługujące się magią oślepły tymczasowo na cały tydzień. Ci szczególnie wyczuleni i wrażliwi mieli nawet umrzeć.

Gdy te absolutnie niewytłumaczalne zjawiska skończyły się, nad archipelagiem przez tydzień, każdej nocy na niebie świeciła zorza. Świeciła tak mocno że ciemności nie mogły zalać zupełnym mrokiem świata. Długo nie milkły rozmowy o tych zdarzeniach. Na południu zdarzyło się jednak coś jeszcze...

Mroczna wieża, złowroga, unosząca się w górę znad wygasłego wulkanu. Samotna, zupełnie nie pasująca do równin Rokfor została zawalona. Paladyni niemal od początku swego istnienia zawsze mieli to miejsce na oku toteż wielkie ich było zdziwienie gdy na horyzoncie zamiast tej samej czarnej wierzy zobaczyli tylko walające się kupy gruzu, a sam wygasły wulkan zmalał wręcz w oczach.

Baaleth, gdy tylko się dało także była pod obserwacją wyznawców Wszechojca. Wyspa pewnego dnia miała zostać zrównana z ziemią tak że, starzy, doświadczeni i obeznani z terenem Paladyni mieli powątpiewać czy trafili w dobre miejsce. Jedyne co znaleźli to trupy i gruz... Znad pobojowiska unosił się zapach krwi, trujących wyziewów a ciała leżały zmrożone na kość bądź poprzecinane nieskończenie cienkim, nieskończenie ostrym ostrzem... wszystko skąpane było w nienaturalnie utrzymującej się ciemności...


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Etherion dnia Śro 20:06, 28 Mar 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ansgar van Puzzle
Rycerz



Dołączył: 12 Gru 2006
Posty: 718
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tairoth

PostWysłany: Pią 0:09, 30 Mar 2012    Temat postu:

Przeczytałem. Całe, całe. To bardziej streszczenie historii niż opowiadanie, jak mówisz. Podoba mi się. Nie uprzedzajmy jednak faktów odnośnie Wichrowego Wzgórza, słynnej tytułowej Wieżycy Puzla, bo mogą jeszcze się z tego narodzić niejedne pajonki. Jeszcze z tej wieży wyjdzie Steve Jobs i Snoop Dogg, zobaczycie.

By the way, wyciągam ostatnio "Hobbita" z półki, patrzę na mapę z tyłu, a tam podpis pod lasem:
NA POŁUDNIU JEST MROCZNA PUSZCZA GDZIE ŻYJĄ PAJĄKI.
bardzo mnie to rozśmieszyło

Aha, jak wiecie nie narzekam raczej na brak wyobraźni, ale narysuj mi Diwera, ok?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ansgar van Puzzle dnia Pią 0:15, 30 Mar 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Etherion
Poszukiwacz Przygód



Dołączył: 17 Gru 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 20:47, 31 Mar 2012    Temat postu:

Czasem naprawdę żałuję iż nie potrafię dobrze oddać tego co mam w głowie jako rysunek, film albo cokolwiek innego. Niestety nie narysuję ci na kartce ani na niczym innym. Potrafię ich jedynie opisać tak jak widzę ich oczami wyobraźni:

Diwerowie, jako pierwowzór ludzi, są humanoidalni. Pamiętajmy jednak że jest to zupełnie oddzielna rasa, z właściwymi sobie cechami charakterystycznymi.

Są wysocy, ich średni wzrost to 2.5 metra a największe osobniki osiągają nawet 3 metry wzrostu. Ważą tyle co dorosły niedźwiedź, czyli około 300 kilogramów. Ich kolor skóry to różne odcienie jasnoszarego. Mają bardzo silną budowę i znacznie bardziej rozbudowany od ludzi szkielet służący jako naturalny pancerz chroniący organy wewnętrzne. Część z ich kości jest widoczna praktycznie gołym okiem. Najbardziej rzucającymi się w oczy są kości żuchwy które pokrywa jedynie cienka warstwa skóry, oraz kości czołowe. Ich dłonie od zewnętrznej strony przypominają płytowe rękawice, tak samo jak całe ramiona od najbardziej zewnętrznej strony. Tak jak ludzie mają 5 palców zarówno przy stopach jak i dłoniach. Głowy mają pokryte dość grubą skórą, a budowę czaszki znacznie bardziej skomplikowaną od ludzkiej, przede wszystkim jest to mniej okrągły kształt, wiele jest ostrych kątów i załamań. Czaszkę ponadto pokrywają jakby pasy grubszych kości jakby wzmacniając jej budowę. Ich wygląd dla nieobeznanego z nimi człowieka jest zarówno straszny jak i imponujący, głównie ze względu na to że rysy ich twarzy są dość nieludzkie oraz ze względu na wspomniane już wystające kości przynoszące skojarzenia z nieumarłymi, naturalnie uznani zostaliby za potwory.

Charakter mają zróżnicowany podobnie do ludzi, są jednak od nich bardziej bezpośredni. Są też bardzo żywi i nie znoszą nudy, zawsze gotowi działać lub coś robić. Zdradzają tym samym mniejszą cierpliwość i pohamowanie, nie są jednak bezmyślni. Są równie inteligentni jak ludzie, a być może nawet bardziej. Uwielbiają walkę jako przykład ekstremalnego działania, dlatego też często rywalizują między sobą w licznych pojedynkach. To relikt z czasów ich nie najlepszej przeszłości, kiedy to walczyli na śmierć i życie. Obecnie jednak bardziej cenią honorowe współzawodnictwo, zabijania wewnątrz własnej rasy nie tolerują. Są bardzo dumną z siebie rasą, co chętnie okazują, ponieważ jednak należą do armii Fortis i dobrze pamiętają czasy rządów Thoarena nie wywyższają się ponad innych i postępują tak jak tysiąc lat temu. Z ludźmi i smokami walczą ramię w ramię i dalej kultywują tradycję cywilizacji Archipelagu, opartej na współpracy trzech ras. Mają własny język, chodź często zdarza się że nawet między sobą mówią najdawniejszą wersją staroeratońskiego, czyli językiem uniwersalnym, którym posługiwali się wszyscy mieszkańcy Archipealgu i który zresztą po to został stworzony.

Największą ich tajemnicą jest jednak ich długowieczność. W armii Fortis niektórzy Diwerowie mają nawet 800 lat i niewiele znanych jest przypadków aby Diwer zmarł ze starości. Najczęściej umierają w walce lub od groźniejszych chorób. Trudno doszukać się u nich oznak starzenia patrząc zupełnie powierzchownie, chodź niektórzy mówią iż patrząc na ich zewnętrzną część dłoni, na kości, można domyśleć się ich wieku podobnie jak drzewo ocenia się po słojach. Diwerowie im starsi tym mają grubsze kości dłoni i wszystkie pozostałe. Tajemnica ich długowieczności możliwe nawet, że nie jest znana nawet im samym.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Etherion dnia Sob 20:55, 31 Mar 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Chronicles of Faranna Strona Główna -> Różne Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Elveron phpBB theme/template by Ulf Frisk and Michael Schaeffer
Copyright Š Ulf Frisk, Michael Schaeffer 2004


Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin